Jak się spakować w podróż

Kiedy wyjeżdżałam na dłużej po raz pierwszy, kilka dni przed startem ułożyłam na podłodze górę rzeczy, które chcę zabrać. Potem metodą eliminacji odłożyłam z powrotem jakąś połowę. Na miejscu okazało się, że i tak mam ich za dużo, a niektóre są nieprzydatne, odesłałam je więc w paczce do Polski.
Już od dawna nie sprawia mi różnicy, czy wyjeżdżam na dwa tygodnie, czy na dwa miesiące – mieszczę się w mój ulubiony plecak o pojemności 40 litrów ze średnią wagą 7-8 kg (więcej mam jedynie na wędrówce, gdy niosę namiot, sprzęt i prowiant).

azja
Duży kontra mały - znajdź na tych obrazkach jak najwięcej różnic


Jeden czy dwa? Oto jest pytanie

W pierwszą długą podróż zabrałam dwa plecaki: główny duży na plecy i mały podręczny przed siebie. Jest to niewygodne tylko na pierwszy rzut i dla mnie miało wówczas więcej zalet niż wad. W małym, którego nie spuszczałam z oka i z ręki nawet na chwilę, nosiłam wszystkie  potrzebne rzeczy (portfel, aparat, przewodnik, woda), a główny – w którym nie było niczego istotnego – w każdej chwili mogłam wrzucić szybko do bagażnika autobusu czy przechowalni. Jednak duży plecak ma tę wadę, że jest… duży. Zaczyna ciążyć przy dłuższym szukaniu hotelu, czasem trzeba poszukać dla niego przechowalni, poza tym bardziej rzucam się w oczy.
Jeden plecak w wersji minimum (czyli mój 40-litrowy) w oczy rzuca się zdecydowanie mniej. Nie muszę szukać przechowalni. Bez problemu mieszczę się z nim nawet w najbardziej zatłoczonych marszrutkach i minibusach i właściwie nigdy nie oddaję go na bagaż, bo mieści się pod siedzeniem. Ma więc wiele zalet i jedną wadę: czasem trzeba go jednak gdzie zostawić – np. na półce w pociągu – co oznacza, że nie może w nim być cennych rzeczy. Trzeba więc je przepakować np.do małego składanego plecaczka albo płóciennej torby na zakupy.
Na pytanie, którą opcję wybrać, gotowej odpowiedzi nie mam. Osobiście ostatnio podróżuję z jednym niewielkim plecakiem i bardzo to sobie chwalę. Gdybym jednak wyjeżdżała znowu na dłużej, pewnie poszłabym na kompromis i zabrała dwa plecaki: ten sam niewielki (zamiast dużego) na plecy i mały jako podręczny, dostępny w każdej chwili, przed siebie.

Jak ty to robisz, że wszystko ci się mieści?

- kluczem do sukcesu jest zrozumienie, że wszędzie na świecie są pralki/usługi pralnicze i bazary. Lepiej zabrać za mało rzeczy niż za dużo, bo w razie potrzeby wszystko można dokupić (tanio);

- część zabranych rzeczy zawsze będziesz mieć na sobie, a nie w plecaku. Z punktu widzenia pakowania łatwiej jest z wyjazdami w kraje zimne, bo na sobie ma się większość „dużej” odzieży. W krajach gorących też nie ma problemu, bo tam ciężkiej odzieży nie zabiera się w ogóle. Najgorsze są miejsca z dużymi zmianami temperatur, jedno z często powtarzanych pytań brzmi: „a co zrobić z ciepłą kurtką?” (wtedy, kiedy nie jest nam potrzebna). Najlepiej się tym nie martwić, po przyjściu do hotelu odwiesić kurtkę na wieszak i do wyjścia o niej zapomnieć. Trasę dworzec-hotel pokonujemy równie banalnie - z kurtką przypiętą do plecaka;

- wiele rzeczy mam w wersji mini albo light; zgromadzenie ich zajęło mi trochę czasu, ale dopóki ich nie miałam, też przecież podróżowałam. Moje absolutnie hity to kompaktowy śpiwór niewiele większy od termosu i polarowy kocyk, z którego można zrobić prowizoryczny materac, szal albo spódnicę na wschód słońca na pustyni;

- kosmetyki zminimalizowałam do niewielkiego kuferka. Zamiast mydła w płynie zabieram mydelniczkę z mydłem marki Biały Jeleń, a kwestia szamponu pewnego razu rozwiązała się sama. Zapomniałam go zabrać, a na miejscu okazało się, że jednorazowe saszetki w cenie 30-50 groszy można kupić wszędzie. Pozostałe kosmetyki zwykle zabieram w wielkości maksymalnie 50 ml.

Co zabrać:

Najprościej mówiąc – to, co będzie potrzebne. Nie ma jednego obowiązującego zestawu, jednak metodą prób i błędów wiem, że ten, który sprawdza się najczęściej to:
- buty. Zwykle zabieram 3 pary – niskie buty trekkingowe, sandały, klapki;

- bielizna – trzy komplety (skarpetki też). Tam, gdzie może być chłodniej, przydają się – nawet latem - cienkie polarowe rękawiczki, czapka i buff, czyli cienki i wygodny komin, który może być noszony na wiele sposobów. Bandanka - może służyć jako podręczna chustka, bandaż albo ręcznik. Na wschód zawsze zabieram też cienką chustę – żeby okryć włosy, ale też chronić się przed słońcem;

- do tego: trzy tiszerty, dwie pary spodni, długa spódnica (w tropikach jest zwyczajnie wygodna, przede wszystkim jednak zapewnia odrobinę intymności w miejscach, w których nie ma toalet), cienka bluzka z długim rękawem (przydaje się zwłaszcza w tropikach), bluza z kapturem (nieodzowna w nocnych autobusach, w których klimatyzacja urywa głowę), polar, lekka kurtka przeciwdeszczowa; czasem – jeśli ma być zimniej – softshell i bielizna termiczna. Wszystkie rzeczy dają się nosić na cebulkę pozwalając stworzyć zestaw na wiatr, deszcz, zero stopni i upał.
Do odzieży sportowo-turystycznej mam stosunek ambiwalentny i zabieram ją tylko tam, gdzie jest mi rzeczywiście potrzebna, czyli na wędrówki;

- coś do spania, ręcznik (czasem szybkoschnący, trudno w niego wytrzeć długie włosy), ewentualnie mały śpiwór;

- zestaw przetrwania – czyli płócienny worek, a w nim: sznurki, spinacze (doskonałe jako pokojowy zestaw do suszenia), gumki recepturki, igła z nitką, kawałek taśmy duct tape – przydają się w najbardziej zaskakujących chwilach. Klej kropelka (wyśmienity też na popękane paznokcie), zatyczki do uszu, ładowarki i w razie potrzeby przejściówkę, kilka foliowych woreczków i reklamówek (na śmieci, wilgotne pranie), latarka;

- apteczka – raczej skromna: plastry i jałowe opatrunki, leki przeciwbólowe, jakaś maść gojąca/antyseptyczna (dobrze sprawdza się Tribiotic w saszetkach), leki na biegunkę (warto poprosić lekarza o receptę i wykupić antybiotyk). W razie potrzeby, czyli poważniejszej choroby, idę do lekarza, w razie choroby lżejszej – wystarczy apteka;

- pokrowiec przeciwdeszczowy na plecak – załatwia deszcz, ale też kurz i brud – w przeciwieństwie do całego plecaka można go wyprać w pół minuty. W tropikach w czasie pory deszczowej zamiast kurtki świetnie sprawdza się parasol;

- przewodnik – coraz częściej kupuję w wersji PDF, drukuję tylko potrzebne rozdziały (w opcji dwustronne, dwie strony na stronie, na pojedynczych stronach – jedynie mapy), a po przejechaniu danego miejsca – niepotrzebne strony wyrzucam;

- zegarek (na rękę) z budzikiem, który zwyczajnie wygodniejszy od komórki: nie rozładuje się, nie muszę go szukać w plecaku ani prezentować ludziom wokół za każdym razem, kiedy chcę sprawdzić godzinę;

- drobiazgi: plastikowa łyżeczka (najlepsza długa, elastyczna od kawy); scyzoryk do obierania owoców (jeśli lecę z bagażem podręcznym, kupuję nóż na miejscu, a przed powrotem zostawiam w hotelowej kuchni); wachlarz - na upalny lipiec na południu – zbawienie; czarny parasol - na palące słońce; peleryna przeciwdeszczowa; folia NRC (srebrno-złota, chroni przed wyziębieniem i przegrzaniem); moskitiera oraz sznurki i spinacze pozwalające ją rozwiesić - oglądając pokój trzeba się przyjrzeć, czy są w nim jakieś elementy pozwalające przyczepić sznurek - raczej nie licz, że gdziekolwiek znajdziesz odpowiedni hak nad łóżkiem; cienka wkładka do spania, która pozwala odizolować się od nie zawsze czystej miejscowej pościeli.

Jak się spakować

Na dół plecaka wstawiam buty i kosmetyczkę, wokół dopycham drobiazgami (zestaw przetrwania, leki, chusteczki higieniczne itd.) tak, żeby było płasko. Nie używam worków kompresyjnych ani nieprzemakalnych. Ubrania pakuję do reklamówek, te wkładam na warstwę z butami i dopycham z boków rulonami ze spodni, spódnicy, kurtki, plecaka podręcznego, kocyka. Na wierzchu lądują polar, śpiwór i zostaje jeszcze miejsce na prowiant. Jeśli mam więcej rzeczy do spakowania, bo jest akurat ciepło, kurtkę albo buty przypinam do plecaka - całość dla pewności zawsze można zapakować w pokrowiec przeciwdeszczowy. Voila.