a bardziej o tym jak to się zaczęło i co z tego wynika,
a najbardziej – dlaczego wyruszyć w świat samej jest łatwiej niż się wydaje.
„Była trzecia nad ranem, a ja właśnie wylądowałam na lotnisku w Bengalurze na południu Indii. Bez żadnych rezerwacji i jakiegokolwiek pomysłu co dalej, pierwszy raz w Azji i pierwszy raz sama gdziekolwiek”. To o mnie. Sama to zresztą napisałam w pierwszych zdaniach książki „Jadę sobie. Azja. Przewodnik dla podróżujących kobiet” opowiadającej o mojej półrocznej wycieczce w pojedynkę po Azji Południowo-Wschodniej i subkontynencie indyjskim.
Uwaga, uwaga. Powyższa historia wydarzyła się w 2007 r., kiedy rzucanie korporacji nie było ogólnonarodowym hobby, a żeby użyć internetu w podróży chodziło się do kafejki.
Mnich (pozuje w moich okularach) i jego pomocnik z zagubionej świątyni w Kambodży. To moje ulubione spośród wszystkich zdjęć zrobionych w czasie tego wyjazdu
Zawsze dużo podróżowałam i zawsze były to wyjazdy samodzielnie zorganizowane, ale też zawsze w mniejszym lub większym gronie znajomych. Najpierw po Polsce, a potem po Europie z przyległościami. Moja bezpieczna praca, choć zajmowała większą część życia, dawała komfort comiesięcznych weekendowych wypadów do jakiegoś ładnego miasta:
czasem pozwalała wyskoczyć z fantazją na tydzień
a raz do roku wybrać się nawet na dwutygodniowe wakacje
Zawsze też jednak chciałam pojechać w długą samodzielną podróż w nieznane, jedną z tych, o jakich czytałam z wypiekami w relacjach zazdroszcząc śmiałkom, którzy się odważyli. Jednak myśl, że kiedyś pojadę w nią naprawdę, wydawała mi się absurdalna tak, jak to, że kiedyś polecę na księżyc. Zapał skutecznie studził incydent afrykański, kiedy wybrałyśmy się z koleżanką do Kenii z zamiarem wejścia na jej najwyższą górę. Bałyśmy się, że zje nas lew w buszu, zaatakowało nas kilku panów z nożami w mieście. Byłyśmy na tyle głupie, by nie posłuchać rad, żeby zostać na dworcu, póki się nie rozjaśni.
A potem było jak w kiczowatym amerykańskim filmie. W życiu każdego dorosłego człowieka przychodzi czas, kiedy trzeba pomyśleć co dalej. Ja pewnego wieczoru zasypiając pomyślałam, że jeśli nie spróbuję teraz, zawsze będę tego żałować. Kosztowało mnie to trochę nieprzespanych nocy, ale kiedy już zdecydowałam, wszystko zaczęło być prostsze. Za mną było kilkanaście lat pracy w dużym wydawnictwie, przede mną - wielka niewiadoma. Wyjeżdżałam powtarzając, że jeśli tam sobie poradzę, potem poradzę sobie już ze wszystkim (co prawda na wszelki wypadek miałam też bilet pozwalający wrócić wcześniej, ale o tym nie mówiłam nikomu). Słowa okazały się po trosze prorocze; po powrocie planowałam znaleźć nową pracę, ale ponieważ wylądowałam w środku kryzysu, trochę żeby nie zwariować, a trochę żeby czymś się zająć, zaczęłam pisać książkę.
To ona:
„Jadę sobie. Azja. Przewodnik dla podróżujących kobiet” więcej o książce częściowo jest pamiętnikiem, a częściowo poradnikiem odpowiadającym na pytania tych, które chciałyby ruszyć w drogę, ale się boją. Została uhonorowana Nagrodą Magellana w kategorii „Najlepsza podróżnicza książka roku 2009” .
Mnie samą niektóre jej fragmenty dzisiaj zwyczajnie bawią. Co nie zmienia faktu, że gdybym w czasie tych kilku lat nie nabrała doświadczenia w samotnym podróżowaniu i znowu miała pojechać po raz pierwszy, zastanawiałabym się nad tym, nad czym zastanawiałam się wówczas, i myślałabym tak samo jak myślałam wtedy. Pisząc „Jadę sobie” myślałam, że jeśli dzięki niej odważy się wyjechać chociaż jedna osoba, warto było nad nią pracować. Wiem o co najmniej kilku, więc chyba jest ok.
Przed tamtym wyjazdem chyba nikt – łącznie ze mną – nie wierzył, że nie ucieknę z powrotem najdalej po dwóch tygodniach. Kiedy wróciłam po sześciu miesiącach, zachwycona odkryciem, że podróżowanie jest takie fajne i łatwe, ludzie zaczęli marudzić: „ale nie każdy ma tyle pieniędzy”, „ale nie każdy tak może”. Fakt, chociaż mówi się: „chcieć to móc”, niektórym „chcieć” jest zdecydowanie trudniej: mają zobowiązania rodzinne, nie mogą sobie pozwolić na odejście z pracy, chorują, nie mogą znaleźć towarzystwa na długą podróż, a nie wyobrażają sobie, by pojechać samemu, a zwłaszcza samej. Mnie zresztą wtedy też nieco uziemił tzw. życiowy przypadek.
O tym, skąd wziąć pieniądze na podróże, zostało już chyba napisane wszystko: z tego samego źródła, z którego się je bierze na samochody czy buty. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla wielu osób – zwłaszcza spoza dużych miast – zarobienie i odłożenie pieniędzy na długi egzotyczny wyjazd jest karkołomne, a oszczędzanie na wszystkim czyni podróż bezsensowną.
Tak powstała moja druga książka, w której udowadniam, że podróże to stan ducha, a nie portfela.
„Lecę dalej. Tanie podniebne podróże” [więcej o książce] jest zapisem z 12 wycieczek na 12 miesięcy roku – od zimowego Maroka, przez wakacyjne góry na Maderze i w Gruzji, po jesienną wędrówkę po lapońskiej tundrze – na które wybrałam się korzystając z promocji w tanich i regularnych liniach lotniczych. To także instrukcja, w jaki sposób to robić, żeby tanie latanie rzeczywiście takie było.
O tanim lataniu opowiadałam m.in. w Wysokich Obcasach
I programie „ Czarno na białym” w TVN. Wypowiada się w nim zresztą wielu pozytywnych wariatów pokazujących jak zdobyć „świat za grosze”
Często tyle samo radości co wyprawa na drugi koniec świata, daje odnalezienie czegoś fajnego za miedzą. Piękna, dzika, gościnna i tania w podróżowaniu jest na przykład Macedonia. Dla mnie to najbardziej egzotyczny i równocześnie najbardziej niedoceniany turystycznie kraj Europy; jeśli nie macie pomysłu jak zacząć, jest doskonałym kierunkiem na pierwszy wyjazd.
Nie dorabiam do moich podróży żadnych ideologii. Robię to, bo lubię, a najbardziej lubię podróżować sama. To zupełnie inna jakość. I miejscowi są do mnie śmielsi, i ja częściej do nich wychodzę, a bycie kobietą w podróży – choć oczywiście trzeba trochę bardziej uważać, a w niektórych kulturach wytworzyć pancerz na zaczepki facetów – daje to błogosławieństwo, że wszyscy chcą mnie poznać, odprowadzić, nakarmić, zaopiekować się, pomóc.
Ludzi o największych sercach spotkałam w czasie podróży, po której powstała moja trzecia książka.
Przejechałam wówczas Armenię wraz z Górskim Karabachem, Osetię Północną, buddyjską Kałmucję, Kazachstan, Uzbekistan, Kirgistan, Turkmenistan, a do tego jeszcze Iran i Kurdystan – także ten w granicach Iraku. Wiele z tych miejsc uważa się za niebezpieczne albo nieprzyjazne kobiecie. Paradoksalnie, nigdzie indziej na świecie nie spotkałam się z taką opieką, troską i życzliwością ze strony ludzi poznanych zaledwie przed chwilą. W Uzbekistanie gościłam na trzydniowym weselu, w Kirgistanie zaproszono mnie na uroczysty wieczorny posiłek w pierwszy dzień ramadanu, a w zamkniętym na świat Turkmenistanie zaopiekowali się mną spotkani na granicy szmuglerzy zapraszając do siebie na Kurban Bajram, czyli jedno z największych świąt muzułmańskich. W irackim Kurdystanie wojsko złapało mi stopa w kierunku Iranu, a w Iranie to już w ogóle mogłabym nie zajmować się organizacją swojej podróży, bo przekazywano mnie z rąk do rąk i z domu do domu.
Więcej o książce „Między światami”.
Zawsze podróżuję bez rezerwacji i z bardzo ogólnym planem. Jeśli gdzieś mi się podoba, zostaję dłużej, a gdy ktoś poleci mi coś fajnego, ruszam w prawo, choć jeszcze wczoraj zamierzałam w lewo. Jadam w miejscowych barach i jeżdżę lokalnym transportem, a tam, gdzie go nie ma – autostopem. Śpię w tanich hotelach, wynajętych pokojach albo w gościnie u poznanych ludzi, a na wędrówce – pod namiotem; zdarza mi się też spędzić noc na lotnisku, w tysiącletnim klasztorze, górskiej jaskini albo na plaży – w hotelu pod gołym niebem o standardzie tysiąca gwiazd.
Nigdy nie liczyłam, w ilu krajach byłam, i nie potrafię powiedzieć, który jest moim ulubionym. Najbardziej jednak ciągnie mnie na północ i wschód.
Od czasu do czasu lubię też skoczyć na południe.
„Od siebie mogę powiedzieć: strach ma wielkie oczy. Boję się, że mnie okradną, że zostanę sama bez pieniędzy w obcym mieście, że rozchoruję się daleko od domu. Bałam się więc tego wyjazdu. Przed, ale nigdy w czasie podróży” – tak napisałam w artykule dla czasopisma Elle o kobietach, które dzięki decyzji o wyruszeniu w świat zmieniły coś w życiu. Tekst zakończyłam słowami:
„Dzisiaj, kiedy ktoś mówi: >Przeżyłaś przygodę życia<, odpowiadam: >To dopiero jej początek<”.
Czego też wszystkim życzę.