Kobieta sama autostopem

Dawno temu jeździłam autostopem. W czasach liceum i na początku studiów poruszałam się w ten sposób po Polsce, bo tak wówczas robili niemal wszyscy. Ale wtedy podróżowałam jeszcze z grupą. Gdy zaczęłam wyjeżdżać w pojedynkę i nieśmiało słuchałam, że ktoś gdzieś tam dojechał stopem, pomyślałam: „Nigdy w życiu. Nigdy w życiu nie wsiądę sama do obcego samochodu”. Zawsze układałam trasę tak, by zabrać się transportem publicznym, i chcąc nie chcąc omijałam miejsca, w które dojechać się nim nie da. Zmiana przyszła w Albanii, kiedy mój autobus zepsuł się na górskiej przełęczy. Pojazd zastępczy miał przyjechać za kilka godzin wiedziałam więc, że jeśli będę na niego czekać, dojadę do celu po zmroku i czeka mnie kilkukilometrowy marsz przez pustkowie. Co było robić. Wyszłam na drogę i - bardziej z ciekawości - machnęłam na pierwszy przejeżdżający samochód. A ten się zatrzymał! Jego pasażerowie byli przemili, choć nie znaliśmy żadnego wspólnego języka, zawieźli mnie na kilka punktów widokowych, a na pożegnanie podarowali słój miodu kupiony od przydrożnych sprzedawców. Kiedy kilka dni później opuszczałam gościnną Albanię i szłam ostatnie kilometry na lotnisko - akurat tak się złożyło, że byłam w nietypowym miejscu, w którym nie było transportu - kierowcy zatrzymywali się sami. To właśnie wtedy przestałam się bać i wsiąkłam, a autostop został moim ulubionym środkiem transportu. Najbardziej lubię jeździć nim po bezdrożach, na których nie powinnam się spodziewać żadnego auta, a jego kierowca – żadnego wędrowca.

Urok autostopu nie tkwi w tym, że jest tani. Jeśli ktoś chce nim jeździć z tego powodu, prędzej czy później się rozczaruje. Urokiem autostopu jest to, że nigdy nie wiesz, co się wydarzy, kogo poznasz i dokąd trafisz. Żaden inny sposób podróżowania nie pozwala na poznanie tylu ludzi i zwykłych-niezwykłych miejsc.

Albania AD 2009, udokumentowany początek mojej przygody z samotnym autostopem. Autobus zepsuł się na pięknej widokowo trasie wiodącej wzdłuż wybrzeża, tuż przed przełęczą Llogara. A ja musiałam jakoś pojechać dalej

Chociaż autostop jest moim ulubionym środkiem transportu, nie jeżdżę nim zawsze i wszędzie. Tam, gdzie jest dobrze zorganizowany i tani transport publiczny, zawsze wybiorę go, zwłaszcza wtedy, kiedy mogę przemieszczać się na długich dystansach nocą. Jeśli miejscowi powiedzą, że kobiecie bez towarzystwa stopem lepiej nie jeździć, wymyślę coś innego. Jeśli jednak transportu publicznego nie ma, jest skandalicznie drogi, trzeba na niego czekać, czy zaczyna mi się nudzić – wychodzę złapać coś na drodze.

Zanim też wyjdziesz, przeczytaj, czego się spodziewać:

Dolina rzeki Ak Suu w Kirgistanie. Panowie najpierw mnie minęli, ale po chwili zawrócili dedukując - prawdopodobnie słusznie - że tego dnia może tędy nie przejeżdżać żaden inny pojazd. Jakimś cudem się zmieściłam

- jeśli jest droga – nieistotne: asfaltowa, szutrowa, polna – to znaczy, że prędzej czy później będzie coś nią przejeżdżać. Pytanie tylko: kiedy? I czy na pewno masz czas i ochotę czekać? Bo np. do wsi na pięknym pustkowiu w południowo-zachodniej Boliwii, gdzie znajdują się pustynia solna, kolorowe góry i laguny, niezwykłe formy skalne, gorące źródła itd. ciężarówka z zaopatrzeniem przyjeżdża co... dwa tygodnie. W tym wypadku wybrałam jednak wycieczkę zorganizowaną. W innych miejscach o możliwość transportu po prostu pytam miejscowych: może ktoś jedzie na rynek, w odwiedziny do krewnych, a może w okolicy jest kamieniołom, do którego jeżdżą regularnie ciężarówki?
Jeśli chcesz dojechać do jakiejś atrakcji, w okolicy której nie ma żadnej miejscowości, najlepiej zabrać się z lokalnymi (krajowymi) turystami zmotoryzowanymi. Zatrzymają się na pewno, często będziesz dla nich większą atrakcją niż owa atrakcja. Tak objechałam np. wszystkie ciekawe miejsca w Kurdystanie tureckim;

Nadal Kirgistan. Tym gruzawikiem, jeżdżącym codziennie do kamieniołomu, dojechałam w okolice górskiego jeziora Song Kul, a po kilku dniach - kiedy zeszłam z gór z powrotem na drogę - jego kierowca zabrał mnie dalej. Po prostu - zdzwoniliśmy się. O swoim samochodzie mówił: "krasawica" - piękna

- nie wierz jedynie mapom – to częsty błąd początkujących autostopowiczów. Jeśli dwie drogi wyglądają na równorzędne wcale nie znaczy, że takimi są. Może się okazać, że jedna jest niemal pusta, bo wiedzie górskimi serpentynami albo przez bezludną pustynię. Ale może być też na odwrót i nawet drogą podrzędną dojedziesz szybciej, bo jeżdżą nią np. regularnie samochody dostawcze. Dlatego zawsze wcześniej zapytaj miejscowych, którędy jechać;

- w niektórych częściach świata autostop jest płatny. Jeśli transport publiczny jest rzadki albo nie ma go w ogóle, może za niego służyć każdy przejeżdżający samochód, a kierowca będzie oczekiwał równowartości biletu autobusowego. Czasem nawet są miejsca przyjęte jako „przystanki”, na których czekają ludzie, a auta zatrzymują się same (tak jest na przykład w południowej części Jordanii). Gdzie indziej się macha, ale zawsze zanim wsiądziesz zapytaj, czy i ile trzeba zapłacić: zwykle mniej, jeśli złapiesz samochód prywatny, więcej - gdy będzie to wspólna taksówka (takie nieoznakowane wspólne taksówki jeżdżą np. po Kaukazie czy Azji Środkowej). W Kirgistanie kierowcy pustych aut czekają na pasażerów jadących w ich kierunku w czajchanach - trzeba pytać albo wypatrywać karteczek wetkniętych za wycieraczki z informacją, dokąd zmierza to auto. We wszystkich tych przypadkach autostop jest płatny. Za darmo najłatwiej się zabrać ciężarówką albo dostawczakiem, kierowcom których „płacisz” rozmową. Ale na górskich i zdezelowanych drogach jest to transport bardzo powolny;

W większości krajów afrykańskich pojęcie bezpłatnego autostopu jest nieznane, a na informację, że można tak jeździć po Polsce, miejscowi reagują stwierdzeniem: "To musi być bogaty kraj". W Malawi na autostop mówi się matola. Zwykle są to ciężarówki i pickupy z zaopatrzeniem, a ich kierowcy na widok czekającego/wędrującego poboczem zatrzymują się sami. Cena za przejazd jest negocjowalna i często wynosi tyle, ile bilet autobusowy. Jednak na rzadko uczęszczanych trasach potrafi być nawet kilka razy wyższa. Wiatr we włosach - za darmo.

Czy to na pewno bezpieczne?

Przejechałam stopem tysiące kilometrów. Nieprzyjemna historia przytrafiła mi się raz - był to miły starszy pan z Turcji, któremu po zmroku zaczęły się lepić ręce. Poza tym pamiętam przypadki raczej anegdotyczne: gdzieś zatrzymała się mafia, gdzie indziej prokurator, a ja akurat nie miałam urzędowego pozwolenia na przebywanie na tym terenie, a jacyś chłopcy wzięli mnie za damę lekkich obyczajów - dość oryginalną, bo w bluzie z kapturem i z plecakiem. Kiedy jednak sobie wyjaśniliśmy nieporozumienie, przeprosili, że nie mogą mnie zabrać, bo nie mają miejsca.
Uważam, że niefajni ludzie nie zatrzymują się w ogóle - dlatego nigdy nie denerwuję się, gdy stoję długo, a obok mknie sznur aut - ja z nimi też nie chcę jechać. 99 proc. kierowców było super ludźmi, często najciekawszymi spotkanymi w czasie wyjazdu, serdecznymi, zapraszającymi do domów na obiad, nocleg czy rodzinne uroczystości.
0,999 proc. to erotomani-gawędziarze, uciążliwi, ale nieszkodliwi - na ich propozycje wystarczy do znudzenia powtarzać: „nie”.
Jakiś promil procenta to zapewne psychopaci, ale w takim stężeniu mogę na nich trafić też w codziennym życiu. Nie wierzę przy tym, że w razie takiego spotkania ma istotne znaczenie, czy jadę sama, czy też z koleżanką albo nawet kolegą. Jedna osoba u boku to - w poważniejszych przypadkach - złudne poczucie bezpieczeństwa.


Część potencjalnych zagrożeń oczywiście można zminimalizować:

- słuchaj miejscowych. Jeśli mówią, żeby w jakimś miejscu nie jeździć - nie rób tego. Jeśli musisz jechać, proś o pomoc - czyli zatrzymanie właściwego samochodu - strażników, policję czy wojsko na checkpointach. Nigdy mi jej nie odmówili. Dzięki temu wyjechałam np. z Kurdystanu irackiego do Iranu;

– podkreślaj od początku, że jesteś turystką, która przyjechała podziwiać piękno ich kraju. Nie wdawaj się w pogawędki z podtekstem, nie rób nadziei na wspólny wieczór, nie rzucaj przeciągłych spojrzeń - najlepiej w ogóle nie patrz w oczy kierowcy itd. Kiedy kierowca zaprasza mnie do domu, zawsze pytam: "A co na to powie twoja żona?". Jeśli zaczyna kręcić i się wymigiwać, grzecznie dziękuję, bo pewnie poza nim w domu nie ma nikogo. Jeśli jednak opowiada chętnie o rodzinie, dzwoni do żony z informacją, że wiezie gościa - oczywiście jadę. I zawsze jest świetnie;

- nie łap stopa wieczorami i nocą - choć są od tej reguły wyjątki. Nocami bez problemów jeździłam po krajach nordyckich, żeby dostać się na kemping, czy tirami po zachodnich autostradach. Przesiadaj się jednak wtedy tylko na całodobowych stacjach benzynowych: zwykle znajduje się przy nich również otwarty na okrągło bar/sklep/sala z napojami, w których w razie potrzeby można poczekać do rana. Często są tam też ogólnodostępne prysznice;

wsiadaj do samochodów, w których są rodziny albo kobiety, a takie widząc mnie samotną zatrzymują się często. Podziękuj za zatrzymanie się, powiedz skąd jesteś i się przedstaw - dzięki temu szybciej robisz się "swoja". Jeśli nie masz ochoty wsiąść do tego auta, zapytaj dokąd jedzie, podziękuje za zatrzymanie i skłam, że ty wybierasz się gdzie indziej - dzięki temu unikniesz niezręcznego tłumaczenia, dlaczego nie chcesz z tym kimś jechać.

Są jednak sytuacje, kiedy doradzić się nie da. Zdarzało mi się, że miałam wątpliwości, czy z tym kimś jechać, ale równocześnie wiedziałam, że może to być jedyny transport dzisiaj. Zawsze wsiadałam i wszystkie te podwózki wspominam miło, dlatego uważam, że tzw. intuicja często jest ocenianiem ludzi po wyglądzie. Dla ciebie jednak żadnej rady nie mam – zrobisz, co uważasz;

- wiele osób pyta mnie, co zrobię, jeśli kierowca mnie zaatakuje. Sama też się nad tym zastanawiałam i... nie wiem. Tak samo jak nie wiem, co zrobię, jeśli ktoś mnie zaatakuje na ulicy w Polsce. Nie zabieram gazu, scyzoryka ani innych akcesoriów obronnych, bo nie umiem się nimi sprawnie posługiwać, druga strona może więc wykorzystać je przeciw mnie. Dobrym pomysłem jest za to na pewno kurs samoobrony.  

Jeden z rzadkich przypadków mojego autostopu w Indiach: w drodze powrotnej znad Mostu Adama, czyli łańcucha wysepek i mielizn, który niegdyś był pomostem łączącym subkontynent indyjski ze Sri Lanką. Z nieba lał się taki żar, a do autobusu było tak daleko, że było mi wszystko jedno, czy to na pewno bezpieczne. Jak zwykle okazało się super i trafiłam na przemiłych ludzi

Gdzie zatrzymywać auta?

Poza uporządkowanym Zachodem - wszędzie. Trzeba omijać podjazdy, mosty/wiadukty z dużym ruchem czy drogi jednopasmowe bez pobocza, ale czasem nie ma jak tego zrobić, a prawda jest taka. że jeśli ktoś naprawdę chce się zatrzymać, znajdzie na to sposób. Wiele razy kierowcy mnie mijali nie mając się jak zatrzymać na szybko, po czym wracali, żeby zabrać.

W Europie problemem jest wjazd na autostrady; zatrzymuję wtedy auta na bramkach, wjazdach albo staram się dostać pociągiem/miejskim autobusem na parking - nawet, jeśli jest ogrodzony, zawsze jest gdzieś na tyłach otwarta furtka bezpieczeństwa. Przesiadam się tylko na parkingach i stacjach benzynowych. Jadąc tirami, wystarczy złapać pierwszego – zwykle chodzę od auta do auta pytając – a potem kierowca wywołuje przez radio następnego jadącego w moim kierunku, który mnie zabierze.  

Nie mam kartonu z wypisaną nazwą miejscowości – ponieważ autostop jest tylko częścią mojej podróży, nie chce mi się go wozić. Nigdy mi go nie brakowało.

Dookoła islandzkiego półwyspu Reykjanes. Może nieco zimno - jechałam z tymi ludźmi z jednego ładnego miejsca w drugie jeszcze ładniejsze miejsce prawie cały dzień - ale za to widoki lepsze niż przez najczystszą szybę

Na koniec kilka „nie”:
- gdzie nie jeździłabym stopem? Tam, gdzie transport jest bardzo tani, w Indiach i w jeszcze kilku innych krajach uważanych za nieprzyjazne kobiecie, chociaż moim zdaniem nawet tam znajdują się jakieś miejsca, gdzie jest to możliwe (stopem objechałam np. część boliwijskiego wybrzeża jeziora Titicaca i Świętą Dolinę w Peru). Ostrożnie podchodziłam też do stopu na Bliskim Wschodzie, choć akurat tam bywało różnie: po Jordanii jeździło mi się rewelacyjnie i bez słowa podtekstów, ale w Kurdystanie czy Iranie jeździłam po bocznych drogach większe zostawiając jednak transportowi publicznemu;

- jak się nie ubierać? Nigdy w ciemne kolory, bo będziesz niewidoczna. Jaskrawa kurtka, plecak, długa prosta z poboczem to podstawa – kierowca będzie miał czas, żeby spokojnie się zatrzymać;

- kiedy najtrudniej złapać auto? W deszczu. Kiedyś myślałam, że przy takiej pogodzie kierowcy szybciej się litują, ale nie – chyba boją się zabłocenia;

- w jakich krajach najtrudniej się jeździ? Nie wiem. Czasem czytam porównania, gdzie autostop działa świetnie, a gdzie beznadziejnie, ale moje doświadczenia mają się do tego nijak. Kiepsko jeździło mi się np. po Rumunii, która ma wysokie notowania, rewelacyjnie – po Włoszech uznawanych za dużo gorsze. W Gruzji czasem zabierało mnie pierwsze auto, a innym razem stałam w tym samym miejscu kilku godzin. Trafić zawsze można różnie.